Wywiad z Grzegorzem Sierzputowskim na 10-lecie Teatru PW

Tu nie ma formy, nie odlewamy kruszcu, tylko pracujemy w materiale ludzkim - mówi Grzegorz Sierzputowski, opiekun Teatru PW - który od 10 lat szlifuje aktorskie talenty Politechniki Warszawskiej.

W Ełku, rodzinnym mieście Grzegorza Sierzputowskiego, nie ma stałego teatru. Zresztą późniejszy założyciel Teatru Politechniki Warszawskiej, wcale nie zamierzał zostać aktorem, ale muzykiem. Zawodu uczył się w szkole muzycznej w Białymstoku, w klasie fletu poprzecznego. Ostatecznie trafił do Akademii Teatralnej w Warszawie. Jak potoczyły się jego dalsze losy, i kto obudził w nim talenty pedagogiczne, które realizuje w pracy z aktorami Teatru PW - przybliża w rozmowie z Biuletynem Politechniki Warszawskiej.

Grzegorz Sierzputowski z zespołem po premierze Balladyny/fot. Tomasz Tarnowski, archiwum Teatru PW

Jak wyglądała pańska artystyczna droga ?

Od dziecka ćwiczyłem na fortepianie i flecie poprzecznym, dlatego mój wybór zaskoczył rodzinę. Po Akademii Teatralnej sam nie wiedziałem, czego się spodziewać. Moim mentorem i największym sprzymierzeńcem był prof. Zbigniew Zapasiewicz. To właśnie on zaszczepił we mnie pedagogiczną nutę i mówił, że powinienem realizować się w pracy z dziećmi. Po obronie aktorskiego dyplomu, na którym widnieje autograf mojego kolejnego autorytetu Gustawa Holoubka, od razu zacząłem grać w teatrze. Jednak nadal czułem niedosyt wiedzy, stąd podjąłem decyzję o kontynuowaniu studiów w systemie zaocznym - tym razem na Wydziale Wiedzy o Teatrze. Ten drugi kierunek okazał się dla mnie ważniejszy, gdyż tam nauczyłem się reżyserowania. Na zajęcia z tego przedmiotu chodziłem do prof. Edwarda Wojtaszka, który skierował moje myślenie na nieco inne tory. W 2003 r. zacząłem prowadzić zajęcia dla najmłodszych w ursynowskim Teatrze Za Dalekim. Trwało to parę ładnych lat, nawet w trakcie pracy w PW.

Czy aktualnie czuje się Pan jeszcze aktorem?

Bywam. Występowałem Teatrze Nowym i Dramatycznym w Warszawie oraz w Trójmieście, gdzie do tej pory związany jestem z Fundacją Teatru BOTO. W Warszawie z grupą przyjaciół założyliśmy Teatr Trans-Atlantyk, w którym realizuję swoje aktorskie ambicje. Poza tym grywam w serialach, reklamach, a także dubbinguję. Niemniej po rozpoczęciu pracy w Teatrze PW aktorstwo zeszło na dalszy plan (Grzegorz Sierzputowski ma na swoim koncie ponad 30 ról filmowych i teatralnych przyp. red.). Moim marzeniem jest wrócić na starość do Ełku i tam prowadzić teatr. Może już na emeryturze…

Za kulisami Balladyny/fot. Tomasz Tarnowski, archiwum Teatru PW

Jak trafił Pan do Teatru Politechniki Warszawskiej?

Do jego utworzenia namówili mnie przedstawiciele Samorządu Studenckiego, którym zależało na tym by Uczelnia - po Zespole Pieśni i Tańca oraz Chórze - miała swój teatr. Przyszli do mnie z tym zapytaniem po spektaklu Antygona, w którym wówczas grałem. Następnie zaproszono mnie na rozmowę do prof. Andrzeja Jakubiaka, ówczesnego Prorektora ds. Studenckich PW, który zapytał o moją wizję uczelnianego teatru. Odpowiedziałem, że chętnie, ale chciałbym robić teatr, bo nie potrafię robić kółka recytatorskiego. Może właśnie ta wypowiedź zadecydowała o mojej przyszłości. 

I tak mija 10 lat…

Na początku to nie był Teatr PW tylko Koło Miłośników Teatru (do 2005 r.). Obchodzony w tym roku jubileusz Teatru PW powiązany jest z okrągłą rocznicą pierwszej próby, która odbyła się jesienią 2005 roku. Trzy lata później wystawialiśmy Sen Nocy Letniej z oprawą muzyczną orkiestry The Engineers Band. Z tym samym przedstawieniem pojechaliśmy do Akademii Teatralnej, gdzie dostaliśmy dziesięciominutową owację na stojąco. Wtedy też wyszliśmy z propozycją do Rektora, aby się stać jednostką centralną PW, co nastąpiło w roku 2010. Od tego czasu dysponujemy niewielkim biurem przy pl. Narutowicza w akademiku tzw. Alcatraz.

O Krasnoludkach i Sierotce Marysi/fot. Tomasz Tarnowski, archiwum Teatru PW

Na tej samej powierzchni mamy też magazyn kostiumów i właśnie tu odbywają się próby. Dopiero tydzień przed premierą wychodzimy na większą scenę. Ostatnio, kierownik domu akademickiego „Mikrus” zaproponował nam salę, gdzie będziemy mogli odbywać próby. Nasze biuro się kurczy, ponieważ ciągle przybywa kostiumów. Od 10 lat współpracujemy ze znakomitą scenografką - Agnieszka Kaczyńską, która zresztą przygotowała dekoracje i kostiumy do jubileuszowej Balladyny. Dobrze byłoby wyeksponować jej prace również w naszej siedzibie.

Teatr nie potrzebuje wielkiej sceny, lecz musi mieć swoje stałe miejsce, gdzie będą wisieć na stałe reflektory, kreślące tło artystycznego przekazu. Nie ukrywam, że jest to moje marzenie.

Zatem przedstawienia odbywają się zawsze gościnnie?

Tak to obecnie wygląda. Jesteśmy tułaczami. Pierwsze spektakle wystawialiśmy w Rivierze. Przygarniała nas również Architektura. Z otwartymi ramionami wita nas za każdym razem Wydział Matematyki i Nauk Informacyjnych. Jest nam tam bardzo dobrze, choć czasem trudno zaaranżować sale wykładowe na teatralne. Jubileuszowa Balladyna, której premiera odbyła się 21 maja br. została wystawiona na deskach Stodoły. 

Czym Pan się kieruje w doborze repertuaru?

Zawsze konsultuję się z prof. Władysławem Wieczorkiem, Prorektorem ds. Studenckich PW, choć założeniem od początku było, że będziemy grywać spektakle klasyczne częściej niż współczesne. Na 100-lecie Odnowienia Tradycji Politechniki Warszawskiej, chciałem koniecznie zainscenizować tekst polski. Balladyna to oczywiście tragedia Juliusza Słowackiego, lecz interpretacja jest nasza. Tekst nieco uwspółcześniliśmy.

Jeśli chodzi o pozostały repertuar, pracujemy w takim systemie, że zawsze w okresie juwenaliów pokazujemy nową premierę - tak było od samego początku zgodnie z życzeniem prof. Andrzeja Jakubiaka. Teraz przygotowujemy dwie premiery w roku, pamiętając jednocześnie o najmłodszych, głównie dzieciach pracowników PW. W okresie karnawałowo-noworocznym jest to premiera bajki. W tym sezonie będzie to Mały Książę, którego ćwiczyliśmy na letnich warsztatach w moim rodzinnym mieście Ełku z udziałem francuskiej aktorki Delphine Jonas. To będzie przedstawienie, dzięki któremu przyjrzymy się człowiekowi i jego podróży przez życie.

Moją obietnicą dla widzów na 10-lecie Teatru PW było zagranie 10 spektakli w sezonie jubileuszowym. Jesteśmy obecnie w połowie i dajemy sobie czas do końca sezonu 2015/2016.

Aktualnie w repertuarze jest kilka sztuk do wyboru np. Napis, Tiramisu, O Krasnoludkach i Sierotce Marysi. Gramy też jednoaktówki Czechowa na MiNI w sali Rady Wydziału. Staramy się prezentować jeden spektakl w miesiącu – grając przez cały weekend, z wyłączeniem wakacji. Widownię stanowią głównie studenci, koledzy, rodziny, a potem to już rola poczty pantoflowej. Na nasze spektakle obowiązuje w większości wstęp wolny. Jednym z wyjątków jest  Balladyna, której najbliższe spektakle odbędą się 12 i 13 października w Stodole.

Z prof. Władysławem Wieczorkiem, Prorektorem ds. Studenckich PW, zdecydowaliśmy, że dzień 24 listopada 2015 r. będzie dniem uroczystej gali łączącej 100-lecie Odnowienia Tradycji Politechniki Warszawskiej z jubileuszem Teatru PW. Do udziału w tym przedsięwzięciu zapraszamy naszych najstarszych aktorów, którzy są z nami od 10 lat. Są to m.in.: Sławek Tomczak, Marta Utratna, Piotr Pawluk, Andrzej Mazurak - doktorant, obecnie pracownik PW. Do Balladyny udało się także pozyskać Jagę Hupało, która wsparła nas wcześniej przy Śnie Nocy Letniej. Będą więc specjalnie zaprojektowanie fryzury, fantastyczne makijaże wykonywane przez szkołę wizażu Beauty Art, niezwykłe wizualizacje Karoliny fender Noińskiej (pisownia oryg.), przejmująca muzyka skomponowana specjalnie do tego spektaklu przez Lenę Piękniewską, oraz odpowiednio dobrane światła przez Karola Rothkaehl’a. Balladynę będziemy grać przez cały dzień, począwszy od porannych spektakli dla szkół. Udział w przedstawieniu weźmie cały zespół tj. 40 osób, podzielony na trzy obsady. Niektóre osoby tym przedstawieniem żegnają się z zespołem, bo są już absolwentami PW i podjęły angażującą zawodowo pracę.

Jakie osiągnięcia zdołał wypracować zespół przez te ostatnie 10 lat?

Możemy pochwalić się, że kilku członków naszego zespołu ukończyło już szkoły teatralne w całej Polsce. Poza tym w 2013 czy 2014 roku braliśmy udział w festiwalu Najazd Nowego Pokolenia i tam otrzymaliśmy Grand Prix dla spektaklu Napis. Jeżdżenie i reprezentowanie Uczelni to stosunkowo nasz nowy kierunek działalności. Stricte teatralnych festiwali studenckich już nie ma, bo takie teatry niemal nie istnieją. My się musimy podpisywać albo pod teatry niezależne, albo pod teatry studenckie - dla studentów. W tym roku naszym sukcesem było zakwalifikowanie się do grona 10 najlepszych zespołów w ogólnopolskim VIII Studenckim Festiwalu Teatralnym w Olsztynie. Występowaliśmy tam ze sztuką Tiramisu. Generalnie na festiwale trzeba przygotowywać specjalne  spektakle. Nie te nasze repertuarowe, a specyficzne - konkursowe. W sumie to spektakl Napis otrzymał najwięcej nagród. Była to i GAPA (Grudniowy Akademicki Przegląd Artystyczny) i Najazd Nowego Pokolenia i nagroda publiczności. Po wielkiej Balladynie wezmę się za małe spektakle tj. takie, które można również prezentować na festiwalach. Obiecuję, że będziemy częściej brali w nich udział.

Co jest dla Pana najważniejsze w pracy z zespołem?

Najważniejszy jest nie talent, ale sumienność, cierpliwość i obecność na próbie. Jak kogoś nie ma, taka osoba zawodzi nie tylko siebie czy mnie, ale cały zespół. Przystępując do prób spektaklu, mam zawsze konkretną wizję i staram się ją jak najlepiej przekazać aktorom. Informatycy raczej nie są wulkanami energii, ale to już moje zadanie jak ich umieścić w spektaklu, by temperament studentów odpowiadał postaciom, w które się wcielają. 

Opowiem tu jedną anegdotę. Otóż któregoś razu zaproponowałem jednemu z członków zespołu, aby zagrał Osła w naszej wersji Kubusia Puchatka. Odmówił. Motywował to tym, że czuje się Tygrysem. Po obejrzeniu spektaklu i swoich kolegów w tej roli stwierdził, iż miałem rację. To była jedna z najlepszych ról  w tej inscenizacji.

Podczas jesiennego naboru (ten już 21 i 26.10.2015 r., szczegóły na fanpage’u Teatru PW) często trudno określić po krótkim spotkaniu, czy ktoś się nadaje do teatru, czy nie. Wiele wychodzi podczas prób i ćwiczeń. Talentu można mieć pięć procent, ale jak się jest solidnym i przychodzi na każdą próbę, dziewięćdziesiąt pięć procent sukcesu stanowi praca. Jeśli nie jestem kogoś pewny, wolę go najpierw przetrenować, a później porozmawiać. Nawet jeśli kandydat nie czuje się najlepiej na scenie, to zawsze może wykazać się np. przy scenografii, organizacji spektakli czy tworzeniu strony internetowej.

Tu nie ma formy, nie odlewamy kruszcu, tylko pracujemy w materiale ludzkim. Niekiedy jest to trudne, ale częściej inspirujące. Osoby, które przychodzą do Teatru PW nie chcą zostać zawodowymi aktorami. Przychodzą tu, aby poznać siebie, nauczyć się życia. Tu spotyka się też prawdziwą miłość. Mamy już dwa małżeństwa w Teatrze!  

Jednym z trudniejszych momentów jest dla aktorów nabór, potem - pierwsza próba. Na koniec ciężko się rozstać…

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Izabela Koptoń-Ryniec

 

Artykuł o Grzegorzu Sierzputowskim dostępny jest również w archiwalnym numerze Miesięcznika Politechniki Warszawskiej (1/181, styczeń 2013).

 

Podobne materiały:

Rozmowa z prof. Andrzejem Jakubiakiem cz. I
Rozmowa z prof. Andrzejem Jakubiakiem cz. II
Wywiad z Dariuszem Zimnickim - Dyrygentem Chóru Akademickiego Politechniki Warszawskiej
Koncert Galowy Orkiestry Rozrywkowej Politechniki Warszawskiej The Engineers Band
Karnawałowe zapusty w Dużej Auli

Zdjęcia: Tomasz Tarnowski, archiwum Teatru PW
Projekty plakatów: Katarzyna Wierzchnicka