Recyklingowa drukarka 3D i krzesłospodnie – projekty odpowiadające potrzebom społecznym

Rozmowa z prof. nzw. dr hab. inż. arch. mgr szt. Anną Dybczyńską-Bułyszko z Wydziału Architektury PW, pomysłodawczynią międzywydziałowego seminarium Tech+. 

Zajęcia Tech+ mają prowokować studentów do współpracy międzywydziałowej oraz wyrabiać w nich umiejętności przekładania pracy naukowej na potrzeby społeczne. Każde rozwiązanie powinno być odpowiedzią na konkretne zapotrzebowanie i spełniać jednocześnie warunki rynkowe. Na pierwszym semestrze seminarium prowadzonego przez prof. Dybczyńską-Bułyszko studenci wzięli na warsztat drukarkę 3D, która drukowałaby za pomocą zrecyklingowanych butelek PET. O idei tego seminarium oraz zmaganiach z tym związanych rozmawiamy z pomysłodawczynią Tech+.

  

Dlaczego na zajęciach Tech+ skierowała Pani uwagę studentów różnych kierunków na pożytek społeczny efektów ich pracy?

W zeszłym roku zaobserwowałam, jak bardzo studenci innych wydziałów Politechniki Warszawskiej w odróżnieniu od studentów Wydziału Architektury skupiają się na samym rozwiązaniu technicznym, nie myśląc o całej reszcie. Całość rozumiem tutaj jako poprowadzenie projektu od pomysłu do zastosowania w praktyce i jego rozpowszechnienia. Jeśli studenci nie będą o tym myśleć, to ktoś inny zrobi to za nich. Gdy sami sprowadzają się do trybików w jakiejś maszynie, rozwiązując tylko fragment zagadnienia, to ktoś musi nimi zarządzać. Według mnie muszą z tym walczyć. Było mi ich po prostu żal. Bardzo inteligentni ludzie, bardzo chętni i otwarci, a siebie widzieli w postaci przedmiotowej, a nie podmiotowej. To było niedobre. 

 

Czyli studenci wymyślali sobie problem do rozwiązania, bez refleksji nad tym, czy jest sens go rozwiązywać?
Gorzej. Czekali, aż ktoś do nich przyjdzie i powie im co mają zrobić. Taki mają odruch.

 

Czym w takim razie jest Tech+?

To jest dopiero pierwszy semestr. Pracujemy dwa miesiące. Bardzo dużo uczę się w trakcie tej pracy. Po pierwsze o technologiach, przecież nic w tej materii nie umiem. Po drugie o różnicach pomiędzy studentami architektury a studentami innych kierunków. Różnie nam to wychodzi. Część moich teorii się potwierdza, a część nie. Chciałam zgromadzić studentów z różnych wydziałów i doprowadzić do tego, aby ze sobą rozmawiali i popatrzyć, jak ta rozmowa wygląda. Tutaj nie ma żadnych problemów. To wręcz zadziwiające, że w momencie, w którym się atmosfera podgrzała natychmiast porzucili swój żargon zawodowy, żeby się porozumiewać wzajemnie. W grupie stworzyła się nowomowa (śmiech). Stworzyliśmy swój własny slang, a stało się to już na trzecich zajęciach, czyli bardzo szybko.

Chciałam im też pokazać, na czym polega praca w grupie. Studenci mają wyobrażenie idealistyczne. Kiedy postanowiliśmy, że robimy drukarkę 3D, to im się wydawało, że najlepszą grupą do tego będzie dziesięciu super fachowców od drukarki 3D. Akurat jednego mamy i jak ich poprosiłam, by sobie wyobrazili, że jest ich dziesięciu, to wtedy stwierdzili, że taka grupa się natychmiast rozpadnie. Doszli do wniosku, że wewnętrzna dynamika grupy nie byłaby w stanie się utrzymać. Studenci zaakceptowali, że grupa musi być różnorodna, że im większa różnorodność, tym lepiej. Wszyscy nie muszą być „orłami”. Wręcz przeciwnie – jeśli grupa jest zbyt podobna osobowościowo, to nie ma dyskusji. Grupę musi spajać wspólny cel emocjonalny, wówczas wszyscy chcą z sobą rozmawiać. Studenci to zaakceptowali, tylko bez przerwy o tym zapominają (śmiech).

 

Czyli ciągle trzeba im o tym przypominać?

Tak, bez przerwy trzeba im to przypominać: „hej, słuchajcie, mamy grupę. Teraz słuchamy tego pana w kącie, mimo, że nie chce się zbytnio odzywać” (śmiech).

 

Nie jest to rewolucja mentalna? Nie czuje się Pani pod tym kątem rewolucjonistką?

Nie, absolutnie nie, bo się z tym wszystkim już zetknęli. To nie jest nic nowego. Mają to wszystko na innych zajęciach, tylko w innym zestawieniu. Ja też zrobiłam kilka błędów podchodząc do tych zajęć. Poprawię się w kolejnym semestrze. To co ich najbardziej boli, to nie jest wcale praca w grupie, tylko fakt, że ja im każę zrobić wynalazek. Na każdych zajęciach co kwadrans im przypominam, że robimy wynalazek. Studenci mają odruch sprawdzania w internecie, jak to już ktoś zrobił. To jest w sumie prawidłowy odruch, bo po co się męczyć, gdy ktoś już przedstawił rozwiązanie problemu. Niestety chcieliby tak się przesuwać od cudzego rozwiązania do cudzego rozwiązania. Ja również sprawdzam wszystko w internecie i wyszukuję im takie zadania, których jeszcze nikt nie rozwiązał. Do tej pory to mi się udaje (śmiech).

Realizujemy pierwszy projekt. Będzie to drukarka, której nikt wcześniej nie wymyślił. Mamy jednak problemy, żeby ją wykonać. W sensie mechanicznym okazuje się ona dla nas troszkę za trudna. Jest oczywiście możliwa do wykonania, ale przy użyciu specjalnego manipulatora na wysięgniku, a my założyliśmy, że zrobimy tańszą drukarkę, która nie potrzebuje takiego rozwiązania mechanicznego. To nas odrobinę przyblokowało.

 

Co jest wyjątkowego w tej drukarce?

Temat nam meandrował. Nie wiem, czy Pan wie, że zajęcia studenckie są znakomite do analizy problemu. Nawet nie do rozwiązywania. Jeśli zrobimy analizę problemu w grupie studentów, to jest wyjątkowo wszechstronna, szczególnie, gdy grupa jest tak zróżnicowana – studenci zwracają uwagę na coś, o czym inny człowiek by nawet nie pomyślał. Ta analiza została wykonana znakomicie. Jest tam pełno różnych szacunków, które kierunki są rozwojowe w kontekście drukarek, które nie mają sensu, co w tej chwili jest największą blokadą, jaka ewentualnie jest przydatność pewnych rozwiązań. Bardzo dużo odrzuciliśmy, np. pomysł na drukarkę 3D w każdym domu. Nie tyle programowanie sprzętu, co obsługa i pilnowanie jakości produktu - to byłoby zbyt trudne, by każdy mógł mieć taką drukarkę w domu. Upadła idea, by te urządzenia były też w szkołach, bo trzeba by zatrudnić kogoś do obsługi. Szkoła musiałaby pewnie stworzyć osobny etat dla takiej osoby. Oczywiście wszystkiego można się nauczyć, ale w tej chwili nie może to być drukarka dla każdego. Oczywiście technologie się rozwijają i za kilka lat taka powszechna obsługa będzie pewnie możliwa.

Przeanalizowaliśmy, jakie drukarki już istnieją, po to aby studenci nie biegli do internetu, zadałam im odwrotne zadanie: skoro są drukarki, które robią rzeczy małe, mają zrobić drukarkę wielkoformatową. Dotychczasowe drukarki 3D drukują przedmioty, która są w gruncie rzeczy monolityczne. Studenci mają wymyślić technologię, która jest niemonolityczna. Przy okazji z analizy nam wyniknęło, że te drukarki 3D to straszna „ściema”, bo tak naprawdę drukują 2D, kładąc kolejne warstwy 2D, z których tworzy nam się 3D, ale w sposób „dwudeowy” (śmiech).

  

Skąd pomysł by na zajęciach Tech+ stawiać nacisk na pragmatyczność i na odpowiedzialność społeczną projektów?

Na początku zajęć był to dla studentów kłopot. Nikt ich nie postawił wcześniej przed takim zadaniem, by myśleć od strony produktu. Studenci myślą przede wszystkim od strony urządzenia, w drugiej kolejności od strony materiału, bo pięciu studentów jest z Wydziału Inżynierii Materiałowej. Natomiast nikt absolutnie nie myślał od strony produktu. Niestety chyba nadal tak nie myślą. Akceptują emocjonalnie, że to się musi komuś przydać, ale ciężko im się jest przestawić na myślenie „od tyłu”. W rozmowach dla każdej naszej propozycji projektu znajdowaliśmy zastosowanie - jakiego rodzaju jest to produkt i komu jest potrzebny. W związku z tym wiedzieliśmy, jakie powinien spełniać cechy i wtórnie, wracając do maszyny, jaka ona powinna być.

Studenci dość swobodnie zaczynają wędrować od strony cech produktu, do strony cech maszyny, czego wcześniej nie potrafili. Nie mają jednak automatycznego myślenia, że to co robią, ma być produktem a nie maszyną, czyli mają określić cel, nie sposób osiągnięcia tego celu. My to mamy wpojone, ponieważ przechodzimy zupełnie inne szkolenie na architekturze – zaczynamy na kliencie i kończymy na kliencie. Cały czas klient jest w naszej podświadomości.

 

Udało im się już zdjąć klapki z oczu?

Myślę, że pod koniec studiów oni sami zaczynają się nad tym zastanawiać, przechodzą taką obróbkę w Politechnice Warszawskiej. Nie wiem, jaki jest program każdego kierunku, ale patrząc po moim, najpierw jest sporo przedmiotów podstawowych, zbliżonych do szkolnych, potem wchodzą bardziej praktyczne, a dopiero na koniec można mówić o filozofii ich zawodu.

 

Skąd u Pani taki nacisk na przydatność społeczną przedmiotów, wynalazków?

Tylko z tego powodu, że byłam inaczej uczona.

 

prof. Anna Dybczyńska-Bułyszko, pomysłodawczyni seminarium Tech+

Każdy architekt był tak uczony, ale tylko Pani podjęła się stworzenia takich zajęć.
Może dlatego, że nie pracuję teraz nad żadnym projektem. Większość pracuje zawodowo, siedzi w pracowniach, „tłucze” projekty, a potem je realizuje. Sądzę, że to jest główna przyczyna. Zobaczyłam też, że rzeczy, których nas uczono mogą być przydatne dla studentów innych kierunków. Nie jestem wielkim działaczem społecznym, po prostu bardzo lubię studentów.

 

Jak wyobraża sobie Pani Profesor zajęcia Tech+ za kilka semestrów. Przeprowadzenie wywiadów środowiskowych w konkretnych grupach społecznych i zapytanie o ich potrzeby?

Coś takiego zrobimy prawdopodobnie w przyszłym semestrze. Natomiast żaden szczególny wywiad nie jest niezbędny, bo potrzeby ludzkie się pchają drzwiami i oknami. Trudno mi na tym etapie stwierdzić, co będziemy robić w przyszłym semestrze. Chciałabym to omówić na zajęciach, bo studenci są do tego znakomici. W tej chwili rozmawiam z Uniwersytetem Medycznym na temat stworzenia czegoś do rehabilitacji. Zrobilibyśmy wówczas zajęcia łączone. Rozmawiałam też z działaczem społecznym, który mógłby nam pomóc, ale nie w wymyśleniu potrzeby, bo to nie jest problem, tylko w możliwości realizacji projektu, który powstanie, najlepiej na krótką serię przemysłową, żeby studenci widzieli, jak ludzie z potrzebami korzystają z ich pomysłów.

 

Będą poszukiwani inwestorzy do realizacji tych pomysłów?

Raczej nie. Inwestorzy mają bardzo małe zrozumienie dla potrzeb społecznych. Nie oszukujmy się. Tak naprawdę będziemy raczej współpracować z organizacjami społecznymi. Bardziej na to stawiamy, ale ciężko powiedzieć, co się zdarzy w przyszłości.

Na razie mam problem z tymi zajęciami, bo nie wiem, na jakim poziomie trudności powinny być rzeczy wymyślone. Z drukarką 3D mamy teraz taki problem, czy robić prostszą, bo moglibyśmy zrobić ją niewielkim nakładem kosztów, czy robić ambitniejszą wersję, nie wiedząc, czy pokonamy problem ramienia, o którym już wspomniałam. Walczyć, czy odpuszczać? A może prawdziwą wartością tych zajęć jest tak naprawdę analiza, która porządkuje problem drukarek bardzo dobrze, bardzo prawidłowo i bardzo interesująco. Zobaczymy co z tego wyniknie. Mamy jeszcze dwa miesiące tego semestru.

 

Jakie są zatem teraz największe potrzeby?

Muszę poprawić sposób rekrutacji na seminarium, by trafiały na nie osoby, które to interesuje. Kolejna rzecz dotyczy mojej osoby – jak prowadzić zajęcia, by były skuteczne i by ostateczny rezultat był taki, jaki sobie założę. Kolejna sprawa, to kwestia realizacji – coś takiego musi się kończyć przynajmniej prototypem. To duża zachęta dla studentów. Poza tym taki prototyp można sprawdzić w sensie społecznym – na ile takie urządzenie jest faktycznie przydatne. To będzie bardzo dobry sprawdzian dla nich. Patrząc po moich studentach z architektury wiem, że to bardzo angażuje. Taka rzecz powinna być idealna akurat pod kątem klienta. Dzięki Tech+ oni wreszcie tego klienta będą widzieć. Studenci chcą być bardzo przydatni, bardzo im na tym zależy, a wtedy pracują jak szatani (śmiech).

 

Ma Pani już pomysł na kolejne semestry? Jakie nowe problemy będą rozwiązywać studenci?

Pomysłów mamy więcej niż potrzeba. Chcieliśmy bardzo robić krzesłospodnie dla osób z ograniczoną możliwością poruszania się, taki egzoszkielet. Mieliśmy wymyśloną też myjnię dla ludzi, przeznaczoną dla osób z ograniczeniami ruchowymi. Skończyło się na drukarce, bo idea miała być taka, że drukarka drukująca z recyklingowanych śmieci, kosztująca 300 złotych będzie w każdym domu.

 

Tech+ nie jest chyba jedyną rzeczą, która teraz zajmuje Panią naukowo?

Mam bardzo bogatą przeszłość dydaktyczną, może dlatego łatwo mi było pójść na Politechnikę Warszawską i zaproponować zajęcia. Studiowałam na ASP zarówno na wnętrzach, jak i na malarstwie. Mam wykłady i zajęcia seminaryjne na uniwersytecie, poza tym otarłam się o różne dziwne rzeczy – trochę uczyłam dzieci w wieku szkolnym. W tej chwili jestem bardzo zaangażowana w Tech+, chcę wypracować jakąś metodę dydaktyczną. To będzie wymagało czasu i zajmie mi to co najmniej jeszcze semestr. Cztery dni w tygodniu poświęcam tym zajęciom, bo ciągle na nich dzieje się coś, co mnie zaskakuje. Muszę to za każdym razem przemyśleć, muszę tak jak studenci wrócić do istoty sprawy, bo czasem czuję się kompletnie skołowana (śmiech). To jest straszne - w życiu tak ciężko nie pracowałam dydaktycznie.

Chcę im pokazać fizycznie, w jakich warunkach grupa pracuje efektywnie. To jest jak jazda na rowerze –trzeba ją przeżyć. Muszą wejść w ten stan. Tego się nie da opowiedzieć. To jest kwestia komunikacji, ale komunikacji z samym sobą i komunikacji z resztą grupą. Oni nie umieją rozmawiać sami ze sobą, nie potrafią interpretować tego co czują, a w projektach dużo można załatwić intuicyjnie, ale oni tego nie rozpoznają.

 

Czyli na pierwszych zajęć zetknęła się Pani z komunikacyjną „wieżą Babel”?

Zdecydowanie. Jasność komunikatu należy do nadawcy, a nie do odbiorcy. Studenci już jednak na trzecich zajęciach stworzyli swój własny język. To rewelacja. Myślałam, że będzie trudniej. Na samym początku każdy inaczej rozumiał te same terminy, do tego dochodził żargon wynikający z własnych doświadczeń i wiedzy. Udało nam się jednak wspólnie skomunikować.
Gdy wejdzie druga ustawa śmieciowa, to wtedy zacznie się problem, co z tymi śmieciami robić. Idea, by wpuszczać swoje śmieci we wtórny obieg ma swój wielki wymiar społeczny – taka była nasza idea. Wystarczy sama zmiana sposobu myślenia: z brzydkiego śmiecia można zrobić coś pięknego. Dlatego zależało nam na tej drukarce właśnie, żeby z odpadów PET robić piękne rzeczy.